Przynieść ulgę w cierpieniu

Najważniejsza potrzeba to bliskość drugiej osoby. By jeden na drugiego mógł liczyć w swych ostatnich godzinach… O idei oraz realiach hospicjum domowego rozmawiamy z pielęgniarką Izabelą Ćwiertnią.

Małgorzata Cichoń: Widzi Pani potrzebę podejmowania inicjatyw takich jak Hospicjum Domowe im. bł. ks. Adolpha Kolpinga?

Izabela Ćwiertnia: Dla mnie to jeszcze jeden dowód na to, że święci ze sobą współpracują w niebie. A tutaj na ziemi odpowiednie osoby są po to, by te dzieła rozwijać. Powstanie nowego hospicjum będzie z ogromnym pożytkiem dla wszystkich potrzebujących!

„Współpracujący święci” to bł. Hanna Chrzanowska, prekursorka ruchu hospicyjnego w Polsce, i bł. ks. Adolph Kolping?

Niedawno miałam okazję przeczytać biografię ojca Kolpinga (autorstwa ks. Kazimierza Hoły). To nieprawdopodobny człowiek, który stworzył dzieła, rozwijające się do dziś! Zwróciłam uwagę m.in. na fakt, że Kolping został księdzem, dzięki pomocy finansowej innych ludzi. Mam nadzieję, że i teraz znajdą się osoby, które będą wspierać „jego” hospicjum. Każdy, zdający sobie sprawę, jakie to ważne, ma możliwość do tego się przyczynić. Potem może być ono finansowane ze środków publicznych, z NFZ, tak jak inne tego typu instytucje.

Do beatyfikacji związanej z Krakowem pielęgniarki przyczyniło się z kolei Pani środowisko…

Hanna Chrzanowska jest mi bardzo bliska. Skończyłam liceum pielęgniarskie, które w czasach komunistycznych nie miało swojego patrona. Kiedy nastała „Solidarność”, część nauczycielek poddała pomysł, by patronką szkoły została Hanna Chrzanowska. Nie byłam wówczas świadoma, jaka to ważna osoba. W tym samym czasie w Polsce aż 10 szkół pielęgniarskich zaproponowało ją na patronkę. Uczestniczyłam w organizacji izby pamięci – zbieraliśmy pamiątki, przygotowywaliśmy specjalne gabloty. I ja tę osobę zaczynałam poznawać. Mogłam ją mijać na ulicy, bo zmarła w 1973 r., kiedy miałam 11 lat. Natomiast nie zetknęłam się z nią osobiście.

Za to jej uczennice zachowywały o niej pamięć.

Spotykały się w rocznice jej śmierci. Miałam wielu nauczycieli w swoim życiu, ale żeby spotykać się w rocznice ich śmierci? Musiało być coś niezwykłego w tej osobie. Na którymś z rocznicowych spotkań pada zdanie: „Ona powinna być świętą”. Uczennice Hanny Chrzanowskiej chwyciły się tej myśli i utworzyły Stowarzyszenie Pielęgniarek Katolickich, którego zostałam prezesem. Byłam od początku świadkiem procesu beatyfikacyjnego. Zawsze myślałam, że to Kościół jako instytucja „wyławia” kandydatów na ołtarze. A wszystko jest inaczej. Zaczyna się od „głosu ludu”. W tym przypadku były nim jej uczennice.

Zdjęcia pochodzą ze strony www.hannachrzanowska.pl

Na czym opiera się idea hospicjum?

To szczególna gałąź opieki medycznej, która polega na tym, żeby przynieść pacjentowi ulgę w cierpieniu, kiedy przychodzą silne dolegliwości bólowe, związane z chorobą nowotworową i chorobą przewlekłą. Tylko fachowa pomoc lekarza i pielęgniarki może wówczas być skuteczna. Potrzebne jest też wsparcie psychologiczne i wsparcie kapłana. Ruch hospicyjny, który w Polsce rozpoczęła Hanna Chrzanowska, pięknie się rozwija. Natomiast postęp cywilizacyjny spowodował, że chorób nowotworowych nam przybywa. Chorują nie tylko dorośli, starsi, ale również małe dzieci i młode osoby. Hospicja wysublimowały się dziś do tych dla dzieci i dla osób dorosłych. Opieki hospicyjnej nigdy nie jest za dużo, wręcz przeciwnie – jest jej za mało. Choroba nie czeka, nieraz przebiega bardzo gwałtownie, dlatego pacjent powinien być objęty opieką od razu.

Co jest szczególnie ważne, by przynosić faktyczną ulgę w cierpieniu?

Profesjonalny zespół! Jeśli nie będzie zaplecza w postaci personelu lekarskiego i pielęgniarskiego – osób, które rozumieją chorych i są im oddane, to nawet najwspanialsze idee nie będą przekazywane. To muszą być ludzie empatyczni i cierpliwi, powołani właśnie do opieki hospicyjnej.

Od ponad 30 lat pracuje Pani jako pielęgniarka w domach pacjentów. Co jest charakterystyczne dla tego typu wsparcia?

Trzeba posiadać szczególne cechy, bo spotykamy się nie tylko z chorym, ale i z jego rodziną, a nawet ze zwierzętami, które ma w domu. To nie jest tak, że pacjent przychodzi do szpitala, podpisuje regulamin i odtąd możemy się domagać od tej osoby pewnego dostosowania. Wchodząc do czyjegoś mieszkania, to pielęgniarka i lekarz muszą się dostosować.

A jeżeli mają tych pacjentów dziesięcioro dziennie?

To muszą się dostosować do tych dziesięciu różnych środowisk! W każdym jest inaczej. Jeżeli więc ktoś nie ma do tego powołania, to długo nie wytrzyma.

Na czym polega takie „dostosowanie się”?

Opowiem o prostej rzeczy, ale bardzo ważnej. Jeżeli wchodzę na salę szpitalną, na której czuć bardzo nieprzyjemny odór, to proszę pacjentów, żeby się przykryli albo ich okrywam, a następnie otwieram szeroko okno. I nie dyskutuję. Wchodząc do mieszkania, gdzie odór już odpycha mnie od drzwi, nie mogę powiedzieć: „Ale tu u państwa śmierdzi”. Bo usłyszę: „Jak pani śmierdzi, to proszę zamknąć drzwi z drugiej strony”. Muszę nabrać powietrza przed wejściem, wytrzymać i dopiero później w łagodnej rozmowie zaproponować: „Może otworzymy okno, wpuścimy trochę promieni słońca?”. W ten sposób powinnam nawiązać relację, bo jestem gościem w tym mieszkaniu.

Do tego potrzebny jest wybitny takt…

…A nie tylko sama umiejętność wkłucia się, podania tlenu, ustawienia dawki morfiny, itd. Trzeba umieć być z ludźmi i mieć kulturę w zachowaniu. Bo od tego zależy możliwość pomocy. Pacjenci po ogromnych przejściach, różnych badaniach i zabiegach, nie potrzebują w swoim otoczeniu kogoś, kto się będzie wymądrzał.

Czego oczekują, poza ulgą w bólu?

Jeżeli są samotni, to bardzo potrzebują towarzyszenia. Boją się samotności. To ogromny problem, myślę, że wszystkich nas, że nie mamy dla siebie czasu.

Przydałaby się zatem  pomoc wolontariusza, który przyszedłby porozmawiać?

Oprócz tego mógłby zrobić w domu podstawowe rzeczy: przynieść obiad, zakupy, podlać kwiatki, wytrzeć podłogę, zmienić kuwetę kotu. Ale najważniejsze jest bycie z chorym. Nie zapomnę pacjentki, którą długo się opiekowałam. Umierała na nowotwór płuc. Miała ogromny lęk przed położeniem się, bo się dusiła. Godzinami przetrzymywała u siebie ludzi, ponieważ bała się być sama.

Nie zdajemy sobie sprawy, ile jest cierpienia ukrywanego w domach…

To cierpienie skryte za czterema ścianami. O tym się nie mówi, nie pisze, a każdego z nas, wcześniej czy później, spotyka. Do czego zmierzamy, na co to wszystko, co osiągnęliśmy? Ciągle doraźne cele: wszystko ma być piękne, bogate, pełne szczęścia, każda potrzeba zaspokajana. Natomiast najważniejsza potrzeba to bliskość drugiej osoby. Dostrzegała to Hanna Chrzanowska, dostrzegał to ojciec Kolping. Dlatego powiedziałam, że ci święci teraz ostro współpracują w niebie, by takie dzieła jak hospicjum domowe powstały i się rozwijały. By jeden na drugiego mógł liczyć w tych ostatnich godzinach. Hanna Chrzanowska zwracała uwagę, że chorzy nie tylko są „biorcami” pomocy. Wolontariusze, których pozyskiwała – młodzi, zdrowi studenci – też niejednokrotnie przewartościowali swoje życie, właśnie dzięki kontaktom z chorymi rówieśnikami.

Wyobrażam sobie, że jako pielęgniarka jest Pani świadkiem wielu ważnych rozmów i zwierzeń…

 Kobiety, które dzisiaj mają 80-90 lat i stoją na skraju swojego życia, nieraz opowiadają mi o swoich młodzieńczych czasach. A lata 50-te XX wieku były świadkami prawdziwej rzezi niewiniątek! Gdy w rodzinie pojawiało się trzecie lub czwarte dziecko – kobiecie proponowano aborcję. Dzieci żywcem wyszarpywano z łona matki i potem składano jak puzzle na chuście. I te kobiety wiedziały, czy to był chłopiec, czy dziewczynka, bo lekarz im mówił. Nie mogą tego zapomnieć. Wczuwając się w ich ból, sugeruję: „Proszę porozmawiać z kapłanem, wyspowiadać się”. I słyszę: „Proszę pani, ja już się spowiadałam, ale to i tak nie zejdzie z sumienia…”. Byłam w szoku, jak fakt dokonania aborcji zostaje w kobiecie do końca jej życia. Po takich rozmowach przychodzę do domu i myślę, jak łatwo można oszukać młode pokolenie…

A zatem dobrze, że w hospicjum, któremu patronuje ks. Kolping, będzie pomagał również kapłan?

Wiele osób, będąc młodymi, zdrowymi, wypierało potrzebę Pana Boga i życia sakramentalnego. Myślały, że zawsze będą silne, zdrowe i nikogo nie będą potrzebować. A w momencie choroby nowotworowej i cierpienia, przypominają sobie, że zostały ochrzczone, bierzmowane. Dzisiaj potrzebują pomocy i bardzo chętnie chcą się spotkać z kapłanem. On  może przygotować je na spotkanie z Panem Bogiem. Dać nadzieję, że śmierć to nie koniec, lecz forma przejścia. Poza tym, ci, którzy wierzą w możliwość uzdrowienia, lepiej i szybciej się leczą, na co są dowody naukowe.

Na łamach poprzedniego numeru magazynu pisaliśmy o uzdrowieniu z choroby nowotworowej pana Józefa, który prosił o wstawiennictwo bł. ks. Kolpinga!

Także Hanna Chrzanowska została szybko wyniesiona na ołtarze, gdyż za jej wstawiennictwem dokonało się spektakularne uzdrowienie. Jej relikwie są już w 132 krajach świata, nawet w Wietnamie. Najczęściej w różnych kaplicach szpitalnych.

Hospicjum domowe ma wspierać nie tylko pacjenta, ale i jego bliskich.

Ważny jest sposób pożegnania z umierającą osobą i przygotowanie się do procesu żałoby. Na jego przebieg ma wpływ, czy zmarły przyjął ostatnie namaszczenie i Komunię świętą. Jeśli bliscy nie dopełnią obowiązków wobec zmarłego – prześladują ich wyrzuty sumienia, pojawia się rozpacz i najczęściej zaczynają cierpieć na własne choroby. Natomiast obecność kapłana i psychologa sprawia, że bliscy są przygotowani na rozstanie, pożegnanie i żałobę. To także przynosi ogromną ulgę.

Izabela Ćwiertnia – pielęgniarka, mgr socjologii, wiceprezes Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych w Krakowie. Konsultant Wojewódzki w Dziedzinie Pielęgniarstwa Rodzinnego, członkini Zarządu Kolegium Pielęgniarek i Położnych Rodzinnych w Polsce, Oddziału Terenowego w Krakowie. Prywatnie: żona, mama trojga dzieci: kapłana, chirurga i studentki medycyny.


Wywiad ukazał się w magazynie KOLPING nr 3/2023 (możesz go pobrać bezpłatnie tutaj: https://hospicjum.kolping.pl/magazyn-kolping/)