Owoce niepisanej umowy
Bł. ks. Adolph Kolping – patron naszego hospicjum, zadbał o zdrowie Józefa Pabiana, członka Komisji Rewizyjnej KOLPING POLSKA
Pan Józef przez 20 lat był przewodniczącym Rodziny Kolpinga w Brzesku. Jest inicjatorem kilku analogicznych stowarzyszeń w Małopolsce. Co go motywuje do społecznych działań i jakie perspektywy widzi przed lokalnymi liderami? Rozmawia Małgorzata Cichoń.
Małgorzata Cichoń: W kręgach „kolpingowskich” jest Pan znaną postacią, ale wśród naszych czytelników są i tacy, którzy spotkają się z Panem pierwszy raz. Zacznijmy więc od kilku słów przedstawienia…
Józef Pabian: Można powiedzieć, że jestem już „leciwym dziadkiem”. Urodziłem się w 1944 r., a więc 79 lat temu, w miejscowości Łoniowa w Małopolsce. Po szkole podstawowej uczęszczałem do szkoły zawodowej, potem do technikum samochodowego w Nowym Sączu. Następnie pracowałem i studiowałem wieczorowo na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, na wydziale maszyn górniczych i hutniczych. Uczelni nie skończyłem, bo w trakcie IV roku zaproponowało mi intratny wyjazd do pracy i zarobki przy budowie rurociągu „Przyjaźń”. Byłem w miejscach, gdzie od lutego 2022 r. trwa wojna wywołana przez Rosję…
Gdzie dokładnie?
Tam, gdzie teraz jest Ukraina, m.in. w pobliżu Charkowa. Jako dyrektor do spraw technicznych odpowiadałem za sprawność sprzętu samochodowego.
Miał Pan już wtedy swoją rodzinę?
Ślub wziąłem jeszcze na studiach. Moją kochaną żonę, Wiesławę, poznałem cztery lata wcześniej w rodzinnych stronach, na wiejskiej zabawie. Gdy przyjeżdżałem na wieś, swoim „rykliwym” samochodem (który miał tłumik rajdowy), wiedziała, że jestem w pobliżu! Pierwszy syn urodził się nam, gdy pracowałem przy rurociągu. W ówczesnym Związku Radzieckim łącznie spędziłem dwa lata, gdyby nie już wtedy kłopoty ze zdrowiem, pewnie zostałbym tam dłużej aż do jego ukończenia.
Co potem?
Mieszkaliśmy w Krakowie, ale kiedy naszemu drugiemu synowi groziła choroba płuc, musieliśmy zmienić klimat, bo miasto było wówczas bardzo zapylone. Przenieśliśmy się do Brzeska i to był strzał w dziesiątkę, bo syn wyrósł „na schwał”, zdrowy i silny. Doczekaliśmy się także córki. W Brzesku pracowałem w browarze Okocim, a także zostałem bezpartyjnym radnym, bo dałem się poznać jako osoba z inicjatywą. W czasie trwania tej kadencji również ksiądz proboszcz zaprosił mnie, bym kandydował do rady parafialnej.
Wtedy rozpoczęła się Pana przygoda z „Kolpingiem”?
W 1995 r. ks. proboszcz Zygmunt Bochenek założył w naszej parafii Rodzinę Kolpinga. Zostałem jej trzecim przewodniczącym i pełniłem tę funkcję nieprzerwanie przez prawie 20 lat. Byliśmy, jeśli chodzi o analogiczne stowarzyszenia, w czołówce krajowej: mieliśmy biuro z zatrudnioną na etacie pracownicą, osobę z niepełnosprawnością. Działaliśmy bardzo aktywnie na rzecz osób bezrobotnych, nieradzących sobie w życiu oraz młodzieży.
Pojawiła się choroba…
W ciągu życia nabawiłem się różnych przewlekłych chorób, m.in. w 2001 r. nowotworu tarczycy z przerzutami do węzłów chłonnych. To była bardzo groźna sytuacja. Dzięki temu, że przyjęto mnie na wyspecjalizowany oddział instytutu onkologii w Gliwicach, zostałem uratowany. Kolejne badania nie wyszły jednak obiecująco. W związku z przerzutami do śródpiersia górnego zaproponowano mi następną operację (wycięcie gruczołów przytarczycznych), tym razem w Zakopanem. Ale konsylium lekarzy nie było jednomyślne.
I co Pan postanowił?
Nie wyraziłem zgody na operację, wybrałem chemioterapię, leczenie jodem radioaktywnym. Po tej decyzji pomocy zacząłem szukać w Kościele. Byłem dobrej myśli. Wierzyłem i czułem, że jeśli pomodlę się mocno, gorąco, tak od serca, za przyczyną bł. ks. Kolpinga, to może coś z tego wyjść. Zwróciłem się do niego mniej więcej tak: „Błogosławiony księże Kolpingu, zadbaj o moje zdrowie. Wymódl mi to, bo jesteś w tych kręgach, gdzie błogosławieni wiele mogą. Jeżeli mi wymodlisz powrót do zdrowia, ja w zamian będę zakładał kolejne Rodziny Kolpinga. I zawrzemy taką niepisaną umowę”.
Jakie były efekty umowy z bł. ks. Kolpingiem?
Za miesiąc po tej modlitwie pojechałem na kolejne badanie do Gliwic. I oto, ku mojemu i lekarzy zdziwieniu, to co miałem zaznaczone wcześniej w dokumentacji lekarskiej, że muszę operować – nie pokazało się.
Co z przerzutami?
Już ich wcale nie było.
Przyszedł więc czas na realizację obietnicy danej orędownikowi?
Tak. Przy mojej inicjatywie, zgodnie z niepisaną umową z Błogosławionym, powstało w sumie sześć Rodzin Kolpinga: w Dębnie, Łoniowej, Czchowie, Jadownikach, Porąbce Uszewskiej i w Bochni.
Niektóre z założonych przez Pana stowarzyszeń prężnie się rozwijają! Z Rodziny Kolpinga w Bochni wywodzi się obecny prezes całego Dzieła Kolpinga w Polsce, ks. Jan Nowakowski. A w tamtejszym kościele św. Pawła Apostoła przechowywane są dziś relikwie „ojca rzemieślników”…
Rodzinę Kolpinga w Bochni formalnie założyła Grażyna Rzepka-Płachta, która wcześniej odbywała staż pracy w Rodzinie Kolpinga w Brzesku i była pod wrażeniem osiągnięć naszego stowarzyszenia. Cieszę się, że obecnie w Bochni organizacja rozkwita! W Brzesku stowarzyszenie niestety podupadło, działa jedynie Klub Seniora. Wcześniej mieliśmy ponad 50 osób w samym „Młodym Kolpingu”, a więc grupie młodzieży skupionej przy Rodzinie Kolpinga. Działało 9 sekcji, m.in. aktorska, sportowa, fotograficzna, malarska. Spotykaliśmy się w podpiwniczeniach starego szpitala, które wynajęliśmy na nasz cel. Uważałem, że nie możemy działać „z doskoku”, tylko w trakcie zebrań, lecz musimy mieć plan i stałe miejsce, gdzie ktoś może przyjść po pomoc czy poradę, gdzie można spokojnie porozmawiać.
Słynęliście m.in. z pomocy osobom bezrobotnym.
I to wtedy, gdy w Polsce było bardzo duże bezrobocie, a ludzie nie wiedzieli, do kogo się udać po wsparcie.Po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej, w ramach jednego z projektów, szkoliliśmy młodych ludzi, którzy mieli przekonywać rolników do pozyskiwania odszkodowań z UE. Przyjeżdżali do nas z wykładami profesorowie z Akademii Rolniczej. Przyjęliśmy 150 młodych osób na szkolenia, połowa z nich dostała wówczas pracę. Ponadto z brzeskiego Urzędu Pracy w biurze naszego „Kolpinga” staż odbyły 32 osoby. Organizowaliśmy szkolenia, we współpracy ze Związkiem Centralnym Dzieła Kolpinga w Polsce, ale i własne, np. językowe, komputerowe, obsługi kas fiskalnych. Realizowaliśmy projekty gminne, współfinansowane przez burmistrza i starostę.
Jakie były motywacje waszej Rodziny Kolpinga, by zająć się przedsięwzięciami sportowymi?
Żyłkę sportowca mam od młodości – dużo biegałem (na dystansach do 10 kilometrów), uprawiałem też boks. Jako brzeski „Kolping”, widzieliśmy, że jest dużo młodzieży, która nie ma co ze sobą zrobić. Jak ją przyciągnąć? Imprezą! Przyjeżdżali do nas wybitni sportowcy, m.in. dwukrotny mistrz olimpijski w boksie – Jerzy Kulej, Anna Szafraniec (wicemistrzyni świata w kolarstwie górskim) oraz dwukrotny olimpijczyk w kolarstwie Jan Magiera. Organizowaliśmy z nimi spotkania w szkołach średnich, by młodzi mieli wzory.
Zaraził Pan młodzież swą pasją do boksu.
Tak, założyłem przy „Kolpingu” sekcję bokserską. Ci, co wcześniej wałęsali się po ulicach i „cwaniakowali”, zaproszeni na trening, dostali po nosie od współćwiczących i dopiero potem przyszli po rozum do głowy, że …może nie są tacy „straszni”, jak im się wydaje? I znormalnieli.
A jeśli ktoś nie miał ochoty, by walczyć?
W Klubie Sportowym „Olimp”, który założyłem, oprócz boksu, można było uprawiać kolarstwo, tenis stołowy, siatkówkę plażową oraz american darts (rzucanie lotkami).
Wasi podopieczni odnosili znaczące sukcesy!
W trzecim roku działalności klubu, gdy młodzi już trochę „okrzepli”, powiedzieli, że chcą jeździć na zawodowy. Prowadziłem wówczas również sklep sportowy, dlatego zasponsorowałem im m.in.: maty, rękawice, kaski, ochraniacze na szczęki. Trzy razy zorganizowaliśmy później w Brzesku galę boksu. Samych wyścigów kolarstwa górskiego zorganizowałem 57, po pięć co roku na terenie całego powiatu. Nasi podopieczni z różnych sekcji odnosili wiele sukcesów na mistrzostwach Polski. Mój syn, Kamil, z powodu którego wyprowadziliśmy się z Krakowa, zajął trzecie miejsce w kolarstwie górskim na mistrzostwach Polski w Krynicy.
Mieszkańcy Brzeska włączali się w aktywizację młodzieży?
Jakie było poruszenie ludzi, w sprawie pomocy! Chcieliśmy otworzyć skatepark, gdzie można by było jeździć m.in. na rolkach. Deskę do skateparku przywiozła matka jednego z uczestników aż z Austrii, bo w Polsce jeszcze takich sklejek nie było. Przekonanie społeczności do tych działań dla młodych było ogromne.
Czy bliscy wspierali Pana społeczne zaangażowanie?
Gdybym nie miał tak kochanej żony, to na pewno nic bym nie zdziałał! Wiesia również angażowała się społecznie. Była dyrektorem gminnego ośrodka kultury w Dębnie. Założyła regionalny zespół taneczny w Porąbce Uszewskiej, który istnieje do dzisiaj już pod innym kierownictwem.
Co najbardziej ceni Pan w Patronie organizacji?
Przede wszystkim charyzmę, z jaką zajmował się w swoim czasie m.in. ludźmi bezrobotnymi i bezradnymi, potrafił ich jednoczyć i dowartościowywać.
Jak dzisiaj widzi Pan misje Rodzin Kolpinga? Czy mają coś wyjątkowego do zaoferowania lokalnej społeczności i całej Ojczyźnie?
Jako wspólnota katolicka wyróżniamy się tym, że więcej włączamy się w sprawy codzienne, społeczne. Odbiór naszych działań jest dobry, szczególnie wśród seniorów. Ważne, by bardziej otwierać się na młodych, dowiedzieć się, czego by potrzebowali i na czym im zależy, nie narzucając przy tym własnej woli.
Trzeba nauczyć się wzajemnego słuchania?
Tak, to bardzo ważne! Młodzi lubią, gdy ktoś identyfikuje się z ich pomysłami. Receptą na udaną współpracę musi być zatem otwartość oraz inicjatywa zbieżna z oczekiwaniami młodych. Ale też w korelacji z zasadami, jakie charakteryzują bł. ks. Adolpha Kolpinga.